22 kwietnia, tuż po cotygodniowej mszy świętej w rycie trydenckim, pozostałem w kościele pw. Najświętszej Marii Panny na wrocławskim Piasku, aby wysłuchać zapowiadanego od kilkunastu dni koncertu muzyki Oliviera Messiaena. O samym kompozytorze nie będę tu wiele pisał, zainteresowani z powodzeniem znaleźć mogą – choćby na portalu MiastoWrocław – mój tekst na jego temat, a zresztą w czasach Google i Wikipedii wystarczy po prostu wpisać do wyszukiwarki nazwisko “Messiaen” i zabrać się za przeglądanie mnóstwa witryn w różnych językach. Dość powiedzieć, że Messiaen był jednym z najważniejszych i najbardziej niezwykłych kompozytorów XX wieku, szczególnym przede wszystkim dlatego, że daleko idące poszukiwania formalne łączył z wiernością katolickiej ortodoksji i żarliwą religijnością. W środowisku awangardowych kompozytorów współczesnej muzyki “poważnej” czy też “akademickiej” była to postawa dość wyjątkowa – i taką pozostaje chyba do dziś. Koncert był częścią cyklu “Verbum cum Musica”. Jak sama nazwa wskazuje, chodzi tu o połączenie słów z muzyką. Słowa to oczywiście wykład wprowadzający w określony temat. Tym razem wygłosiła go pani doktor Justyna Gleńsk, autorka m.in. rozprawy doktorskiej na temat teologicznego wymiaru twórczości Messiaena. Przyznam uczciwie, że prelekcja szanownej pani doktor nie wprawiła mnie w zachwyt. Przede wszystkim niemiłym zaskoczeniem była jej długość – w istocie “verbum” zajęło tego wieczoru co najmniej 3/4 czasu (oczywiście to ocena “na oko”), “musica” natomiast zmieścić musiała się w pozostałej ćwiartce. Usłyszeliśmy raptem trzy kompozycje, które były wplatane pomiędzy kolejne części wykładu. Pani doktor czytała z kartki – zresztą bardzo płynnie i poniekąd ładnie, tyle że bardzo powoli i raczej jednostajnie, co (zwłaszcza przy panującej w kościele bardzo niskiej temperaturze) przyprawiało mnie o utajone westchnienia i niespokojne spojrzenia na zegarek. Sama treść prelekcji była niewątpliwie ciekawa – choć przede wszystkim dla tych, którzy o Messiaenie nic nie wiedzieli. Dla kogoś, kto przeczytał choćby kilka artykułów na jego temat, był to opis najważniejszych i zawsze eksponowanych elementów twórczości kompozytora. Usłyszeliśmy zatem o ptakach, o kolorach, o witrażach Saint-Chapelle, o rytmach starogreckich i hinduskich, o chorale gregoriańskim, muzyce organowej, pobycie w obozie jenieckim – i (rzecz jasna) o głębokiej wierze Messiaena. Myślę, że wykład mógł być lepszy: krótszy, bardziej żywy, mniej szczegółowy. Wówczas nie byłoby problemem czekanie na kolejne utwory. Właśnie: utwory. Cóż, niewątpliwie zagrane były poprawnie, być może nawet bardzo ładnie (moje marne ucho ma kłopoty z rozpoznawaniem takich subtelności), szczególnie wryła mi się w pamięć środkowa kompozycja: potężne, monumentalne, dysonansowe “Objawienie Kościoła Wiecznego”, przywodzące na myśl jakiś pompatyczny dark ambient. Odbiór muzyki pogarszał jednak stosunkowo głośny biały szum, stale obecny w tle – nie wiem, czy pochodził on z organów, czy z jakiejś kościelnej instalacji… No i cóż, chciałoby się, by organy brzmiały jeszcze silniej, by ich dźwięk był jeszcze potężniejszy… Niestety, instrument na Piasku nie jest widocznie aż tak mocny.
Podsumowując: nie żałuję, że poszedłem, ale z drugiej strony trudno byłoby mi uznać ten wieczór za dobrze zorganizowany. Nie mówię tego po to, by kogokolwiek obmawiać, ale po prostu jako jeden ze słuchaczy. Kto wie, może będzie – na Piasku, w Katedrze? – jakiś następny raz, w czasie którego będzie okazja wysłuchania większej ilości muzyki i w nieco lepszych okolicznościach przyrody?
Adam T. Witczak
(fot. Kamil Gwóźdź / Wikipedia)